Dołączenie do społeczności studygramów na Instagramie sprawiło, że chcąc nie chcąc zaczęłam przypominać sobie własną maturę, którą pisałam w 2016 roku. Z tej cienkiej nici wspomnień uplotłam poniższy wpis, mając nadzieję, że (przyszli) maturzyści znajdą w nim choć trochę ukojenia, a byłych maturzystów zachęcę do własnych wspominek.
Zacznę może od tego, że będąc jak zwykle człowiekiem niezdecydowanym, postanowiłam zdawać takie przedmioty na rozszerzeniu, żeby móc się dostać jak na największą ilość kierunków studiów, gdybym w przyszłości zapragnęła mój pierwszy kierunek zmienić. I tak oto wylądowałam z rozszerzeniem z angielskiego, geografii, matematyki, niemieckiego i polskiego, co razem z częścią podstawową i ustną dało dziesięć egzaminów. Czy to było mądre? Nie. Czy tego żałuję? Nie, ale nie wydaje mi się to już takim genialnym pomysłem jak na początku. Skutkowało to irytacją i wiecznym niedoborem czasu. A wiecie, co było w tym wszystkim najzabawniejsze? Jedynym rozszerzeniem, które zdałam na sto procent był polski, do którego z racji mojego profilu ekonomicznego zaczęłam się przygotowywać na jakieś dwa miesiące przed maturą 😀 Widocznie miałam flow.
Żaden wpis o maturze nie może się chyba obyć bez wspomnienia o stresie. Przyznam, że na tyle wyrobiłam sobie na niego odporność, że potrafię się przed egzaminem uśmiechać (chociażby do własnej głupoty). Jednak było coś, co stresowało mnie bardziej od maturalnych zadań – oczekiwania innych. Odniosłam wrażenie, że ponieważ w liceum miałam dobre oceny, wszyscy uważali, że to się musi przełożyć na spektakularny sukces na maturze. I kiedy przed majem 2016 miałam gorsze chwile, mówiłam, że się boję i nie dam rady, słyszałam tylko, że „kto jak kto, ale Ty się nie powinnaś przejmować i na pewno pójdzie Ci f a n t a s t y c z n i e ”. Skutek był taki, że po pierwsze trudno mi się było komuś wyżalić, a po drugie nie chciałam nikogo zawieść i to o tym myślałam, otwierając kolejne maturalne arkusze. Stąd mój postulat: proszę, nie róbcie tego innym!
No dobra, a czego nauczyła mnie ta matura? Przede wszystkim tego, że da się przejść przez egzaminowe zasieki i nie zwariować. To okazało się bardzo przydatnym doświadczeniem na studiach, kiedy sesja czeka nas po każdym semestrze i jakoś trzeba umieć się z nią obchodzić. Poza tym matura to było takie szkolenie z robienia powtórek oraz zapamiętywania dużej ilości materiału, które znowu doceniłam już jako studentka, gdy trzeba było się uczyć nie tylko na kolokwium z jednego działu, ale przede wszystkim na egzamin z całego semestru, albo jeszcze gorzej – z roku. Wreszcie matura pokazała mi, że bez względu na to, ile czasu poświęci się na przygotowania do niej, istnieje 99% szans, że czegoś nie będzie się wiedzieć i to jest jak najbardziej okej.
Na koniec parę słów do tegorocznych maturzystów: mam nadzieję, że z tego wpisu płynie jakiś spokój, który starałam się przekazać. Jak wiadomo, tylko spokój nas uratuje i w kontekście matury jest to naprawdę ważne. Życzę Wam zatem powodzenia, lotnych umysłów i właśnie luzu. Wiem, że teraz matura wydaje się być jakimś szczytem powyżej granicy wiecznego śniegu albo wdepnięciem w depresję w Raczkach Elbląskich (wspominałam o tej maturze z geo?), ale czy nie tak samo myśleliście o wszystkich poprzednich dużych wyzwaniach w swoim życiu?
Jeszcze raz powodzenia, trzymam za Was kciuki!

Za mnie nie trzymaj! Maturę zdałem śpiewająco, to była bułeczka z masełkiem!
Cieszę się Twoim sukcesem 🙂