Jeśli wybieraliście się kiedyś lub wybieracie się teraz na studia, na pewno słyszeliście już o Rankingu Szkół Wyższych Perspektyw, który ukazuje się w Polsce od 21 lat. I nawet, jeśli jego treścią nie interesowaliście się już od dobrych paru edycji, spokojnie – za wiele się tam nie zmieniło. Na czele stawki stoi wymiennie Uniwersytet Jagielloński lub Warszawski, za nimi tłoczą się Politechnika Warszawska, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie czy Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a wśród uczelni niepublicznych co roku zwycięża Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie. To co, już wiadomo, gdzie szukać ziemi obiecanej w polskim szkolnictwie wyższym?
Czytając wydaną niedawno książkę Janiny Bąk pt. „Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?” (która jako całość niestety mnie nie urzekła – za dużo żarcików na każdy centymetr kwadratowy strony), zwróciłam szczególną uwagę na rozdział dziewiąty, poświęcony właśnie rankingom uczelni. Śladem autorki przyjrzałam się więc Perspektywom i dowiedziałam się trochę więcej, co tak naprawdę decyduje o pozycji na liście.
Metodologia prezentuje się następująco:

Chyba dla wszystkich szczególnym blaskiem zajaśniało słowo prestiż (ocena przez kadrę akademicką + uznanie międzynarodowe). No cóż, Harvardu czy Cambridge w Polsce mieć nie będziemy, ale odrobiną różowego brokatu każda uczelnia się z chęcią oprószy. Temu wskaźnikowi Bąk zarzuca jednak obarczenie błędem atrybucji – efektem halo. W tym kontekście polega on krótko mówiąc na tym, że jeśli ktoś słyszał do tej pory jedynie pozytywne lub negatywne wypowiedzi na temat danej uczelni, sam jest skłonny ją w ten sposób również ocenić. No cóż, brokat mieni się teraz jakby mniej.
Najważniejszym kryterium jest jednak efektywność naukowa (28%), na którą składają się m.in. nadane stopnie naukowe, rozwój kadry własnej, publikacje, cytowania czy efektywność pozyskiwania zewnętrznych środków finansowych na badania. To ściśle wiąże się z potencjałem naukowym (15%), obejmującym m.in. nasycenie kadry osobami o najwyższych kwalifikacjach, uprawnienia habilitacyjne i doktorskie. Trudno się było powstrzymać od postawienie dwóch wykrzykników obok zdania, którym Bąk te kryteria skomentowała: „O ile liczba publikacji międzynarodowych, cytowań w wysoko punktowanych czasopismach i tytułów naukowych może w jakiś sposób świadczyć o poziomie badań prowadzonych w danej jednostce, o tyle niekoniecznie przekłada się w jakikolwiek sposób na jakość kształcenia i same doświadczenia studentów.” Dziwnym trafem z mojego doświadczenia wiem, że najbardziej uznani wykładowcy na uczelni potrafili mieli równocześnie najmniej zapału, by dzielić się swoją wiedzą ze studentami. To oczywiście nie reguła, ale warto mieć takie opinie na uwadze.
W metodologii trochę może dziwić fakt, że kryterium absolwenci na rynku pracy to tylko 12% wyniku. Pod uwagę są tutaj brane dwa wskaźniki: preferencje pracodawców i ekonomiczne losy absolwentów. Gdzieś słyszałam, że studiuje się w dużej mierze po to, żeby w przyszłości zapewnić sobie dobrą pracę. W Perspektywach aż tak ważne się to nie wydaje…
Podsumowując, nie chciałam rankingu w żadnym razie zdyskredytować – cieszę się, że on powstaje i daje jakiś punkt zaczepienia przy trudnym wyborze studiów. Jednak przyjrzenie się razem z Janiną Bąk metodologii powstawania Perspektyw zmieniło trochę mój stosunek do tego typu zestawień i w przyszłości będę podchodzić do nich z większą rezerwą. A na pewno nie zapomnę postawić pytania zasugerowanego przez autorkę: Czy przyjęte wskaźniki mierzą efektywność danej instytucji, czy raczej jej efektowność?
A jaki jest Wasz stosunek do Perspektyw i innych podobnych rankingów? Zwracaliście lub zwracacie na nie uwagę przy wyborze uczelni oraz kierunku? Dajcie koniecznie znać 🙂

Źródła:
Janina Bąk, Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?, Warszawa 2020
Ranking Szkół Wyższych Perspektywy, http://ranking.perspektywy.pl/2020/ (dostęp: 24.07.2020)