Odczytuję to jako ironię losu, że akurat w dni, na które zaplanowałam sobie napisanie tego tekstu, zawładnął mną jakiś gorszy humor i wcale nie mam poczucia, że mogę wszystkiemu podołać. Mimo to nie chciałam odkładać zebrania moich przemyśleń na później, bo jak wiadomo, to „później” często w ogóle nie nadchodzi, a i przemyślenia tracą na ważności. Ten wpis będzie zatem krótki i na mowę motywacyjną się chyba nie nada. Wybaczcie rozczarowanie.
Ludzi podzielono już na bardzo wiele grup. Na zwolenników lewicy i prawicy. Na tych, którzy jedzą Delicje w całości i tych, którzy rozkładają je na czekoladę, galaretkę i ciasteczko. No i na optymistów oraz pesymistów oczywiście. Nic na to nie mogę poradzić, że zwykłam widzieć szklankę do połowy pełną, a przez świat kroczę z naiwnym uśmiechem na ustach. Tak już mam i pewnie niektórym działam tym na nerwy. Są jednak też tacy, którzy pytają mnie od czasu do czasu: jak ty to robisz, Madzia? Zatem postaram się nareszcie odpowiedzieć na to nurtujące pytanie, bo uważam, że to wbrew pozorom nie jest tylko sprawa mojego optymizmu.
Tu do akcji wkracza perspektywa, czyli to jak patrzymy na różne sprawy. Pozwólcie mi wyjaśnić na przykładach. Wiem, że z tym koronawirusem to tak średnio wyszło i teraz jesteśmy skłonni wspominać z rozrzewnieniem nasze życie codziennie sprzed pandemii. Ale z drugiej strony, może zamiast chodzić ze spuszczoną głową, można pomyśleć sobie, że to jedyna w swoim rodzaju okazja, żeby w końcu przeczytać tę zakurzoną książkę, ugotować coś pysznego, nadrobić jakieś zaległości, spędzić więcej czasu z rodziną, spojrzeć z zachwytem w niebo, a nawet zastanowić się nad sensem życia? I jeszcze przetestować, jak funkcjonujemy w modelu pracy czy nauki zdalnej. Inny przykład. Wiem, że kto przygotowuje się teraz do matury, ma najprawdopodobniej dosyć powtarzania po raz czterdziesty czwarty, o co chodziło z Wielką Improwizacją, towarzystwem stolikowym i Polską porównaną do lawy. Ale może przypadkiem traficie na wykonanie pieśni Konrada na YouTubie i stwierdzicie, że kurczę, jakie to piękne…
Chcę przez to powiedzieć, że czasami warto spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, znaleźć coś wartego wspomnień w największym smutku, doszukać się czegoś ciekawego w czymś najnudniejszym pod Słońcem. Uświadomienie sobie nawet drobnostek, które sprawiają nam radość i odnalezienie ich chociażby w poniedziałkowym poranku nie tylko sprawia, że zaczyna nam się chcieć, ale też przyćmiewa gniew, żal i smutek, które nawarstwiły się z tyłu głowy.
Mam nadzieję, że nie zinterpretujecie powyższych słów jako infantylnej gadaniny. Wiem, że w gruncie rzeczy faktycznie są one co najmniej niefrasobliwe i toku pewnych wydarzeń nie odwrócą. Jednak jest we mnie tak dużo wiary w to, że zmieniając perspektywę, jesteśmy w stanie wytrzymać o wiele więcej, a nawet – tak, poczujmy coacha w powietrzu! – podołać każdemu wyzwaniu, że nie mogłam się tymi myślami z Wami nie podzielić. Mam nadzieję, że też czasami zdecydujecie się na żonglerkę perspektywą. Akurat na to mogę dać gwarancję, że działa!
